Szczęść Boże, pragnę podzielić się świadectwem o otrzymanych łaskach za wstawiennictwem Sługi Bożego Ojca Wenantego. Nie pamiętam dokładnie, kiedy odwiedziłam kalwaryjskie sanktuarium, ale to na pewno było na początku pandemii, lipiec lub sierpień 2020 r., gdy wsunęłam kartkę z intencją, ofiarując jego wstawiennictwu (prosząc o powrót córki do domu, bo trochę się zatraciła  i  o odzyskanie dzieci, bo dziewczynki mieszkały u ojca), tak jeszcze, po ofiarowaniu tej intencji zatopiłam się w modlitwę i wtedy poczułam, jak ktoś dotknął mego policzka. Zaraz sobie pomyślałam, że mam źle założoną maseczkę, którą się w tym okresie nosiło i mi ją poprawia, ale gdy otworzyłam oczy, aby podziękować tej miłej osobie wokoło mnie nikogo nie było, byłam sama, dzisiaj mogę powiedzieć, że dotknął mnie wtedy Ojciec Wenanty. Zaraz, po krótkim czasie córka odzyskała dziewczynki, potem powróciła do domu. Od początku maja 2021 r. wszystko się układa, ale cały czas, od tamtej pory modlę się do mojego Ojca Wenentego, prosząc dla niej o sakrament pojednania i jeszcze w innych sprawach. Dlaczego dzisiaj piszę to świadectwo? No właśnie, bo jestem nędzą, cały czas proszę, proszę, no i co? Dzisiaj, sam Ojciec Wenanty  przypomniał mi podczas porannej modlitwy: a gdzie jest świadectwo? Gdzie jest dziękczynienie? Tylko proszę i proszę…, uświadomił mi również, że zapominamy o dziękczynieniu za otrzymywane łaski. Amen. Pokój i Dobro.

Marzanna