Z góry przepraszam za styl mojego maila, na co dzień bowiem jestem doradcą serwisowym w jednym z warsztatów samochodowych i rzadko zdarza mi się pisać długie maile lub jakiekolwiek pisma. Nasza znajomość z Ojcem Wenantym  zaczęła się 14 września 2020 roku w Kalwarii Pacławskiej. Oboje z żoną pochodzimy z Bytomia,  zawarliśmy związek małżeński w 2018 roku, posiadamy dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta i prowadzimy spokojne życie. Moja żona jest z zawodu pielęgniarką operacyjną w jednych z katowickich szpitali, zaś moja cała kariera toczy się zawsze wokół motoryzacji i samochodów. Po roku trwania związku małżeńskiego zaczęliśmy zauważać, że najprawdopodobniej mamy problem, aby moja żona Aleksandra zaszła w ciążę. Na początku ja się tym za bardzo nie przejmowałem, bowiem tłumaczyłem sobie, że mamy na wszystko jeszcze czas. (Jesteśmy dopiero po 30). Moja żona nalegała na badania, by można było wykluczyć niepłodność i podjąć decyzję o założeniu pełnej rodziny. Na początku byłem bardzo sceptyczny, choć uległem jej namowom i po jakimś czasie, było to w sierpniu 2020 roku, udaliśmy się do kliniki mieszczącej się w Katowicach, która zajmuje się bezpłodnością wśród par takich jak my. W pierwszej kolejności zostałem poddany badaniom ja i wyniki miałem bardzo obiecujące, następnie żona, i tu zaczęły się nasze problemy. Ola w 2015 roku miała wycinanego guza nadnercza, byliśmy wówczas jeszcze wtedy parą, operacja była wykonana w Warszawie, i wtedy był to prawdziwy sprawdzian dla naszego związku. Zdaliśmy go na celująco, ale operacja jak się okazało znacznie obniżyła płodność Oli i stwierdzono problem z jajnikami. Jeden działający w 30%, drugi w ogóle nieczynny. Lekarz po przeprowadzonym zabiegu wręczył nam wyniki badań i powiedział że „nie każdy związek składa się z potomstwa i że możemy pomyśleć o in vitro”. Wróciliśmy do domu i tak zaczął się nasz domowy wewnętrzny ból i tylko co jakiś czas obserwowaliśmy spacerujące pary z wózkami dziecięcymi. W naszemu nieszczęściu towarzyszyli nam zawsze nasi rodzice, moja mama jako bardzo wierząca osoba powiedziała mi o Ojcu Wenantym Katarzyńcu, usłyszała o nim od swojej znajomej, że bardzo szybko działa i spełnia cuda od zaraz. We wrześniu 2020 roku wraz z Olą postanowiliśmy pojechać do Kalwarii Pacławskiej, oddalonej od naszego miasta jakieś 400 km. Podróż przebiegła całkiem sprawnie, gdy weszliśmy do Sanktuarium udaliśmy się do grobu Ojca Wenantego i zaczęliśmy się modlić. Ja wówczas byłem katolikiem o słabej wierze, jeśli tak to w ogóle można nazwać. Ale przy grobie Ojca Wenantego było coś, co sprawiało, że pierwszy raz w życiu chciało mi się modlić. Później zakupiliśmy przy stoliku książkę, oraz książeczkę z jego modlitwami i litanią. Następnie zobaczyłem konfesjonał i tu poczułem dreszcze na całym ciele. Nigdy w życiu czegoś takiego nie doznałem i wtedy podszedł do niego kapłan (Ojciec Włodzimierz). Postanowiłem otworzyć te drzwi, uklęknąć i spróbować. Jak się później dowiedziałem Ojciec Włodzimierz okazał się bardzo wyrozumiałym kapłanem. Moja spowiedź trwała chyba godzinę, w której zdałem sobie sprawę co to jest małżeństwo, rodzina, ja i moja żona Ola. Po spowiedzi modliliśmy się dalej przed grobem Ojca Wenantego i wieczorem udaliśmy się do domu. Później przeżyliśmy naprawdę udany urlop w Jastarni, ale nie było dnia, w którym byśmy nie odmawiali Litanii do Ojca Wenantego oraz modlitwy o jego beatyfikację. Ojciec Wenanty stał się po prostu naszym przyjacielem i zawsze mieliśmy pod ręką jego książeczkę z Litanią. W październiku wybraliśmy się drugi raz do Kalwarii Pacławskiej, było to 3 października, natrafiliśmy wtedy na dzień św. Maksymiliana Kolbego. Opuściliśmy Sanktuarium ok. 21 i wróciliśmy nad ranem, ale bardzo zadowoleni i spełnieni. Czuliśmy cały czas obecność Ojca Wenantego, on nas prowadził w tym wszystkim, wtedy byliśmy już pogodzeni, że nie będziemy mieli dzieci, moja żona odzyskiwała powoli spokój ducha. Nie było dnia, żebyśmy nie odmawiali Nowenny, przyszedł grudzień i zbliżały się święta Bożego Narodzenia. W pewien grudniowy wieczór przyjechałem bardzo późno z pracy, zmęczony, zły i  w ogóle mając wszystkiego dosyć, wtedy moja żona pokazała test i oznajmiła, że jest w ciąży. Teraz już wiem, że był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu i, że będę go pamiętał do końca moich dni. W wigilię Bożego Narodzenia, 24 grudnia Ola będąc w pracy rano zrobiła badania krwi, zaraz po nich zadzwoniła do mnie i oznajmiła mi, że się powiększamy już na pewno. Po Świętach Bożego Narodzenia udaliśmy się do ginekologa na szczegółowe badania. Lekarz po wykonaniu badań wypowiedział następujące słowa: „Wiem, że cuda się zdarzają, ale żeby tak szybko?”. Tak, to była ciąża, 5 tydzień. Wtedy byliśmy pewni już w 100 %, że to Ojciec Wenanty tym pokierował, widzieliśmy niesamowite zdumienie lekarza prowadzącego niepłodność Oli. Teraz, gdy piszę do Ojca tego maila, za chwile zbliża się ponowne karmienie naszego syna Jakuba Wenantego (Wenanty dostał na drugie imię). Jakub urodził się w 7 miesiącu ciąży, nagle okazało się podczas badań, że Ola ma problem z łożyskiem. Natychmiast skierowano nas do szpitala w Bytomiu na patologię ciąży. Urodził się 16 czerwca 2021 w dniu 3 rocznicy naszego Ślubu, wiem, że Ojciec Wenanty chciał mi pokazać przez tę datę, jak ważne jest nasze małżeństwo. Lekarze na początku nie dawali Kubusiowi szans ponieważ ważył 930 gram. Tak bardzo modliliśmy się do Wenantego i do Matki Boskiej, całkowicie ofiarowaliśmy go pod ich opiekę. 20 sierpnia Jakub Wenanty opuścił szpital, jakie wielkie zdziwienie było Pani doktor, gdy podaliśmy drugie imię naszego Kubusia, wtedy w dużym skrócie opowiedzieliśmy jej naszą historię. Dzisiaj Kubuś waży nie całe 3 kg. Mamy ogrom specjalistów przed sobą, ale wierzymy, że z Ojcem Wenantym przejdziemy każdą kamienistą górę. Jakub Wenanty jest jego oczkiem w głowie. 9 września 2021 r. wybrałem się ponownie do Kalwarii Pacławskiej podziękować Ojcu Wenantemu, tym razem sam, żona została z małym Jakubem w domu.

Pozdrawiamy Marek i Aleksandra z Bytomia