„Od tej pory rozchorował się już poważnie. Odprawił jeszcze kilka razy Mszę św. w zakonnym Chórku — było to w styczniu — a gdy święto Matki Bożej Gromnicznej się zbliżało, usilnie prosił: — Niech mi O. Gwardjan łaskawie pozwoli trochę pospowiadać. Będzie dużo ludzi, może choć cośkolwiek dopomogę. Wiedział, że na Gromniczną cała parafja kalwaryjska zwykła się spowiadać. — Może nie zmarznę, mam przecie śniegowce — błagał. Wzruszyło się dobre serce przełożonego i nie chcąc go smucić, pozwolił. Ale skutki tej ochoczej posługi okazały się zaraz: przeziębił się mimo swych śniegowców i rozchorował teraz dopiero na dobre. Nie opuścił już odtąd łóżka, nie odprawiał ani razu Mszy św. Leżał jak Łazarz bezsilnością złamany, gorączką silną dręczony. Duch jego nie złamał się jednak ani na chwilę: wzmacniała go codzienna, nieprzerwanie aż do zgonu przyjmowana, Komunja święta. Zawsze o pół do siódmej rano przychodził do niego O. Gwardjan z Panem Jezusem. — Nie rozumiem po dziś dzień — wyznaje tenże — jak mógł O. Wenanty przy takiej ustawicznej gorączce powstrzymywać się od kropelki choćby chłodzącego napoju, byle Komunji św. nie opuścić. Ogromna to była ofiara! Bo Pana Jezusa przyjmował regularnie, każdego dnia. A jak Go przyjmował. Mimo zupełnego prawie wycieńczenia, pokąd mógł, klękał zawsze na łóżku, gdy tylko głos dzwonka zwiastujący zbliżanie się Jezusa-Miłości, usłyszał. I byłem świadkiem, z jakim namaszczeniem i serdeczną pobożnością wprowadzał do serca swego Jezusa pod postacią chleba. Mimo trwających cierpień, można było wtedy dostrzec na twarzy jakieś przebłogie uspokojenie”.
O. Alfons Kolbe, Ułomki z życia O. Wenantego Katarzyńca, Niepokalanów 1931 r.