O Ojcu Wenantym usłyszałem po raz pierwszy dzięki Mamie oraz książce Tomasza P. Terlikowskiego. Tuż po ukończeniu studiów podjąłem pracę, ale moja wypłata została chwilowo wstrzymana. To działo się tuż przed świętami Bożego Narodzenia, a wtedy – jak wiadomo – posiadanie funduszy jest nieocenione. Pomimo tego, że pracowałem, pensja nie wpływała mi na konto. Siostra wspominała mi, że ponoć Ojciec Wenanty jest w sprawach finansowych jeszcze szybszy i skuteczniejszy, niż św. Józef (przy całym szacunku dla jego osoby i pomocy). Rozpocząłem więc dziewięciodniową nowennę do Ojca Wenantego o pomoc finansową. Już po dwóch dniach od rozpoczęcia nowenny, pieniędzy miałem więcej, niż potrzebowałem. Przyszły do mnie z kilku źródeł. Ojciec Wenanty zareagował, jak błyskawica. To świadectwo piszę jednak z ważniejszego dla mnie powodu. Byłem wtedy w trakcie lektury wspomnianej książki T. P. Terlikowskiego. Natknąłem się w niej na charakterystyczne świadectwo jednej z pań, która z powodu „bardzo dokuczliwej choroby skórnej (…) nie mogła pracować (…) świąd był tak mocny, że uniemożliwiał nawet sen”. Pomyślałem wtedy, że Ojciec Wenanty może pomóc mi w jeszcze jednej sprawie… Dwa i pół roku wcześniej zostałem zarażony świerzbem. O tym jednak, że był to świerzb, dowiedziałem się dopiero po roku zmagań: lekarze, drogie maści, tabletki, nawet specjalistyczny test w klinice… Nikt nie był w stanie mi pomóc. Nie było już miejsca na moim ciele, które byłoby pozbawione świądu. Męczarnia. Doszło do tego, że aby położyć się spać, musiałem najpierw wykąpać się, odczekać na wyschnięcie, nasmarować całe ciało drogim kremem, ubrać się od stóp do głów (wyobraźcie to sobie latem!), połknąć tabletkę przeciwalergiczną i modlić się o to, by za jakiś czas usnąć. Dziwiło mnie również to, że Bóg wydawał się być pod tym względem „nieubłagany”, „nie reagował” na modlitwy i nowenny. Sprawa dalej wyglądała tak samo. Koniec końców wymodliłem wreszcie dobrego specjalistę, znalazł się również odpowiedni środek i prawie pozbyłem się problemu. Prawie, bo świerzb odzywał się miejscowo. Nie można było stwierdzić czy to dalej on, czy to podrażniona skóra. Jak ciężko jest się ostatecznie pozbyć świerzbu, wie chyba tylko ten, kto to przeżył na własnej skórze (dosłownie). Mijały kolejne miesiące, a ja coraz bardziej czułem, że wpadam w zamknięty krąg. Skórę miałem tak „przeoraną”, że nie można było odróżnić czy swędzi przez świerzb, podrażnienia czy leki (które są drażniące i same w sobie również mogą powodować swędzenie). Codzienne prasowanie ubrań, pościeli, strach przed zarażeniem innych, strach przed spaniem poza domem… I tak, już łącznie po 2,5 roku od zarażenia, wpadł mi do głowy pomysł, by zwrócić się do Ojca Wenantego Katarzyńca. Nie wiedziałem w sumie z jakiego powodu „góra” miałaby mi tak radykalnie pomóc, skoro wcześniejsze modlitwy, nowenny nie kończyły problemu. Pomyślałem jednak, że w tym przypadku może być inaczej, ponieważ mamy tu do czynienia z kandydatem na ołtarze, który będzie miał okazję się „wykazać”. Nie myliłem się. Już w trakcie odmawiania 9-dniowej nowenny, towarzyszyła mi pewność, że gdy tylko ją skończę, świerzb definitywnie zniknie z mojego życia. Wiedziałem, że nie będzie go na ubraniach, a na ewentualne swędzenie skóry wystarczy zwykły krem. Wiedziałem również, że nikogo nie zarażę i że nie ma już się czego bać, bo świerzbu już nie ma. Tak też się stało. Zostałem ostatecznie uwolniony z tego „piekiełka”, za co Ojcu Wenantemu serdecznie dziękuję.

Jakub