Wyjazd do Kalwarii Pacławskiej traktowałam bardziej jako wycieczkę niż pielgrzymkę. Miałam jechać sama, ale syn usłyszał „góry”, i zdecydował się. Do nas dołączył jeszcze mąż, oczywiście nie wiązał wyjazdu z modlitwą. Droga, zwłaszcza dla męża była ciężka – modlitwa w autokarze, śpiewy…, był zły. Sama nie byłam pewna, jak postąpić. Już na miejscu była Msza święta, nabożeństwo fatimskie – a oni źli. Mam duże problemy finansowe. Uklękłam z ufnością przed grobem Ojca Wenantego, pewna siebie, że wszelkie trudności znikną. Nagle, przy grobie zobaczyłam fotografię małego chłopca. Jak mi było wstyd. Ja modlę się „tylko” o pieniądze…, a tu…, błagam cię Ojcze Wenanty, daj zdrowie temu chłopcu. Mam dwóch, zdrowych synów, dziękuję Ci Boże…, proszę pozwól rodzicom tego chłopca cieszyć się tym dzieckiem…, a ja nie mam „tylko” pieniędzy.

Ula