Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Ojca Wenantego zaczęłam poznawać dopiero w połowie zeszłego (2018) roku. Co jakiś czas natykałam się, głównie w Internecie, a to na jego zdjęcie, a to na jakąś krótką informację o nim, ale nie od razu przyszło mi do głowy, żeby jakoś bliżej zainteresować się tą postacią. Aż do grudnia… Cały ubiegły rok upłynął mi pod znakiem dolegliwości neurologicznych obejmujących staw biodrowy i lewą nogę. Były to dolegliwości dokuczliwe, ale nie uniemożliwiające funkcjonowania – noga mi mrowiła, drętwiała, czasami na mniejszej lub większej powierzchni jakbym traciła w niej czucie. W listopadzie, niedługo po święcie zmarłych, obudziłam się pewnego dnia i już nie mogłam chodzić, stać, a nawet siedzieć. Ból w nodze, biodrze i części lędźwiowej kręgosłupa był tak silny, że doprowadzał mnie prawie do łez. Mogłam leżeć jedynie na prawym boku, najmniejszy ruch, próba zmiany pozycji powodowały przeszywający ból i skurcze. Straciłam czucie na większej powierzchni uda. Lekarz internista, a potem ortopeda zlecił prześwietlenie. Zrobiłam je dwukrotnie. W stawie biodrowym nie było żadnych zmian mogących powodować takie dolegliwości. Okazało się natomiast, że kręgi odcinka lędźwiowego kręgosłupa są w dużym stopniu zużyte, a przestrzeń międzykręgowa na tyle zmniejszona, że może uciskać nerw. Dostałam potężną dawkę leków doustnych oraz zastrzyków. Niewiele pomogły. Zaczęłam się tylko dziwnie po nich czuć, opanował mnie jakiś lęk, wróciła nerwica lękowa z napadami paniki. Trzeci z kolei ortopeda, u którego byłam, wspomniał o zrobieniu blokady w styczniu, a potem o operacji, jeśli ból nie ustąpi. Spędziłam w łóżku niemal cały listopad i niemal cały grudzień. W czasie świąt Bożego Narodzenia nie byłam w stanie pojechać do kościoła. Ale zaczęłam się, w sumie sama nie wiem, dlaczego, modlić za wstawiennictwem o. Wenantego o ustąpienie bólu i powrót do zdrowia. Poprawa przyszła już po paru dniach, paraliżujący ból zaczął ustępować. Nowy Rok spędziłam już na własnych nogach. Niedługo po nim mogłam już dość swobodnie chodzić. Ustępowało też drętwienie i mrowienie, odzyskałam czucie na całej powierzchni nogi. W lutym, mogę to śmiało napisać, zaczęłam już zapominać, jak bardzo mnie bolało jeszcze kilka tygodni wcześniej. W marcu nie raz złapałam się na tym, że nie mam zupełnie żadnych dolegliwości bólowych ani problemów z chodzeniem, jakbym miała zupełnie nowe nogi. Na zakończenie dodam, że mam 46 lat, od dziecka mam problemy z kręgosłupem, od trzech lat jestem też pacjentką onkologiczną, przeszłam chemioterapię i ogólnie nie cieszę się dobrym zdrowiem ani kondycją, a ta poprawa samopoczucia, o której napisałam wyżej, była tak wyraźna, tak nagła i zdecydowana, że właściwie od pierwszych chwil była we mnie głęboka wiara, że zawdzięczam ją wstawiennictwu ojca Wenantego. W kwietniu przeczytałam książkę Tomasza Terlikowskiego o tym zakonniku. Zachwycił mnie: swoją głęboką i niezłomną wiarą, pracowitością, uporem w dobrych sprawach, wiernością obowiązkom zakonnym, a wreszcie także pokornym poddaniem się woli Bożej. O napisaniu tego świadectwa myślałam od dawna, cieszę się, że wreszcie mogłam to zrobić. W dalszym ciągu modlę się za wstawiennictwem o. Wenantego, będę się także modlić o jego beatyfikację. Wierzę i czuję, że od tych kilku miesięcy mam w niebie nowego brata, a ponieważ sama należę do świeckiego zakonu karmelitańskiego, widzę w nim także wzór do naśladowania w wierności powołaniu. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem.

Elżbieta