Pół roku temu dowiedziałam o słudze Bożym Ojcu Wenantym Katarzyńcu. Moja starsza siostra Asia, podarowała mi obrazek franciszkanina, a potem książkę… Od samego początku zaprzyjaźniłam się z ojcem Wenantym. Zaczęłam się modlić na koronce i różańcu do sługi Bożego w drobnych sprawach, a on działał od razu. Wiele razy, jak miałam problemy z mężem prosiłam o pomoc, aby mąż zrozumiał daną sprawę, przejrzał na oczy i tak się działo, natychmiast… jak tylko pomyślałam i popatrzyłam na obrazek. Wiele razy prosiłam ojca Wenantego o pomoc w sprawach finansowych firmy męża, za każdym razem pomagał, aby praca była, aby dłużnicy oddali zaległe pieniądze itp… W grudniu zeszłego roku urząd miasta (pierwszy raz, a współpracujemy z nimi od 5 lat) ponad 35 dni zwlekał nam z uregulowaniem należności (35 dni po terminie). Mąż chodził do skarbnika miasta, pytał, dzwonił, a nas zwodzono i kazano czekać bo „miasto nie ma pieniędzy”. Z końcem roku jest dużo wydatków, opłaty, hurtownie, wynagrodzenia pracowników, zaległe płatności urlopów itp… Przez ten cały czas modliłam się o pomoc do ojca Wenantego. Skarbnik miasta zadzwonił i powiedziała, że przelew będzie 28.12.2018 r., ucieszyliśmy się, jednak moja modlitwa nie gasła i 21.12.2018 zostały, ku naszemu zaskoczeniu wypłacone zaległe pieniądze wraz z bieżącymi, złożonymi już fakturami. Jestem mamą 8 letniej, niepełnosprawnej od urodzenia córki Zosi – sługa Boży Wenanty Katarzniec również nam pomaga. Zosia zaczęła robić samodzielnie pierwsze kroki, czasami, aż trudno było uwierzyć jak po modlitwie, kiedy zaczynałam z nią rehabilitację i ćwiczenia, a ona postawiona na nogi szła i szła sama… Nawet 33 kroki potrafiła zrobić sama. Teraz znowu miała gorsze tygodnie, ale od piątku, 25.01.2019 r. ponownie zaczyna chodzić samodzielnie. To łaski, które otrzymałam za wstawiennictwem ojca Wenantego, jest ich mnóstwo: dobre wyniki badań moich rodziców, dobre zdrowie najbliższych, pozytywne wiadomości z wizyt i badań od wielu specjalistów mojej rodziny itp…, za każdym razem zawierzałam je ojcu Wenantemu, a on mnie nie zawodzi. Ale na szczególną uwagę zasługuje prawdziwy „cud”, po którym obiecałam ojcu Wenantemu, że napiszę do Kalwarii i udowodnię jego świętość. Oto ten, niezwykły przypadek: w środę 23.01.2019 r. w naszym mieście odbył się przetarg na naprawę dróg powiatowych. Mój mąż był w tym czasie kilka dni poza domem, więc ja składałam przygotowaną ofertę przetargową. Cały czas, nieustannie prosiłam ojca Wenantego o pomoc, o wygranie przetargu, o stabilność finansową firmy, o zarabianie pieniędzy, dzięki którym będziemy mogli spłacać zaciągnięte kredyty i leasingi, itp. Byliśmy z mężem pewni, że wygramy, bo kwota, którą podaliśmy na wykonanie prac była naprawdę niska. Po złożonej kopercie w sekretariacie dowiedziałam się, że jesteśmy drugą firmą ubiegającą się o wygranie przetargu. Cały czas wierzyłam w pomyślność i wewnętrznie się uspokajałam, że wszystko będzie dobrze, i przetarg na pewno wygramy, bo nie jesteśmy sami… Od razu pojechałam do kościoła, podziękować za wygrany przetarg. Po godzinie dostałam telefon, że „bardzo mi przykro, ale tym razem się nie udało”, inna firma złożyła ofertę niższą od nas i tamta, wygrała. Cena była niższa o 350 zł. Załamałam się, zawiodłam, miałam żal, do męża nie mogłam się dodzwonić, nie miałam komu o tym powiedzieć, było mi źle, łzy kręciły się w oku. Po jakimś czasie opowiedziałam o wszystkim rodzicom, siostrze, którzy pocieszali, że będzie dobrze, że mąż będzie miał pracę, że coś zawsze znajdzie… Pod koniec dnia rozżalona tłumaczyłam sobie, że tak musi być (czytam obecnie Srarah Young „Jezus mówi do Ciebie”), tam Pan Jezus mówi wyraźnie, że nie zawsze jest tak, jakbyśmy tego chcieli, przypominałam sobie tamte słowa… Po dwóch dniach wrócił mąż, pocieszał mnie, mówił żebym się nie martwiła, ale jednocześnie coś nie dawało mu spokoju. Wieczorem jeszcze raz analizowaliśmy specyfikację przetargu, gdzie napisane było, że wymagany jest sprzęt do naprawy dróg: walec samojezdny powyżej 7 ton i taki mamy, ale firma, która wygrała przetarg takiego sprzętu nie posiadała, zataiła prawdę. Mąż nie spał pół nocy. Z samego rana pojechał do powiatu i prosił o dokładne sprawdzenie czy nowy wykonawca ma wymagany sprzęt i opowiedział, że sam inwestuje, przygotowując się do przystąpienia do przetargów, kupił w zeszłym roku duży walec, samojezdny, a ten, który wygrał przetarg nie do końca jest uczciwy. Dzisiaj, tj. 28.01.2019 r. firma mojego męża przejmuje przetarg na wcześniej złożonych warunkach. Ojciec Wenanty pomógł mi znowu, a ja zawiodłam…. Nie ufałam do końca, tylko chciałam od razu, tu i teraz. Aż mi wstyd, że nie byłam wierna… ale to wszystko zawdzięczam Jemu. Mąż prowadzi firmę od 13 lat i co roku staje do kilku przetargów w naszym mieście i okolicy, ale nigdy podobna sytuacja nie miała miejsca. Dziękuję Ojcu Wenantemu za pomoc, przyjaźń i obecność, Jego osobę polecam znajomym i rodzinie…

Helena